Dlaczego nie potrafimy robić interesów?
Pytanie w tytule nie jest podchwytliwe. Jest podyktowane moją subiektywną obserwacją opartą na 22 latach bogatego doświadczenia zawodowego. Dlaczego śmiem twierdzić, że bogatego? Oczywiście nie twierdzę, że przez 22 lata robienia interesów w Polsce i na świecie widziałem już wszystko. Widziałem dużo, a że pasjonuje mnie natura ludzka (konkretnie wywieranie wpływu), to od czasu jej zgłębiania zauważam pewne powtarzalne schematy zachowań ludzi. I co widzę?
- Ludzie boją się ludzi, których nie znają. I nie chodzi mi tu o falę emigrantów. Zauważam, że bardzo dużo z nas źle się czuje, kiedy pojawia się ktoś obcy. Potrzebujemy wtedy dużo czasu na oswojenie się, przyzwyczajenie do kogoś obcego i otworzenie się na niego.
- Fatalnie się komunikujemy, a to bardzo upośledza procesy biznesowe. W dużej mierze wynika to z faktu, że nie wiemy czego chcemy. Wiemy, czego nie chcemy, ale to niczego nie ułatwia, ponieważ podczas robienia interesów dążymy do otrzymania tego, czego chcemy, a nie tego czego nie chcemy. Eliminacja tego, czego nie chcemy nie przekłada się na automatyczne otrzymanie tego, co chcemy. Do tego daleka droga.
- Nawet jak wiemy czego chcemy, to boimy się mówić wprost czego chcemy, licząc, że ktoś się domyśli. Owijamy w bawełnę. Nie komunikujemy konkretów. Ten strach przed otwartą komunikacją upośledza zrobienie interesu, który ma zero-jedynkową funkcję – koszty muszą być mniejsze niż zysk.
- Czujemy się skrępowani w rozmowie z ludźmi, którzy są bezpośredni i konkretni. Wynika to z faktu, że sami tacy nie jesteśmy, a wtedy cierpi na tym nasza samoocena. A kiedy cierpi na tym nasza samoocena, to niski poziom hormonów z nią związany prowadzi do odmóżdżenia, czyli dysfunkcjonuje nasze procesy poznawcze. I nie widzimy okazji do zrobienia interesów.
- Uwielbiamy się oszukiwać, że jakoś to będzie. To też jest związane z naszą samooceną. Ludzie od tysięcy lat uwielbiają się oszukiwać. Gdyby było inaczej to wszelkiego rodzaju antydepresanty, takie jak alkohol, cukier, czy narkotyki i dopalacze nie miałyby takiego wzięcia na rynku. Decyzja – jakoś to będzie świadczy o braku umiejętności zarządzania ryzykiem.
- Nie potrafimy liczyć zgodnie z prawidłami matematyki. To najczęstszy błąd negocjacyjny i sprzedażowy. Bardzo często jestem świadkiem liczenia w głowie, zamiast na kartce papieru. Dochodzi do porozumienia, następuję podział albo integracja dóbr i nagle okazuje się, że ktoś jednak wziął mniej, a miał mieć tyle samo co inni. Albo nawet więcej. Winę ponosi mózg, który nie działa jak procesor matematyczny. Tzw bistabilne spontaniczne wahanie mózgu powoduje zmianę postrzegania. I jesteśmy załatwieni własnym mózgiem, który wbrew temu co o nim sądzimy, żyje własnym życiem.
- Gubi nas nasze EGO. Nasze negocjacyjne/biznesowe EGO to temat rzeka. Obrażamy się za takie bzdury, że aż trudno się nadziwić, jak niską samoocenę musi posiadać ten obrażony. Przewrażliwienie na własnym punkcie też się bierze z niskiej samooceny. Niska efektywność własna upośledza zaufanie do samego siebie.
- Kiedy nie ufamy sobie, tym bardziej nie ufamy innym. Proces zaufania w naszym mózgu jest skomplikowany i zależy od naszego emocjonalnego stosunku do tego co postrzegamy. O złogi emocjonalne (paranoja) nie trudno w skomplikowanym środowisku, a takim jest biznes. Łatwo to zauważyć podczas negocjacji, gdzie strach paraliżuje zarządzanie ryzykiem, a przecież biznes jest zawsze związany z ryzykiem.
- Jesteśmy nieodpowiedzialni biznesowo. Umawiamy się na spotkanie ale nie przychodzimy. I jeszcze mamy pretensje, że nam nowego terminu nie proponują. Ot dojrzałość emocjonalna.
I tu wcale na tym polu lepiej nie będzie, ponieważ już teraz widać, że żyjąc w zalewie optymizmu graniczącego z naiwnością, żywimy głębokie przekonane odnośnie naszych nieograniczonych możliwości.
Jako uzupełnianie niniejszego wpisu sugeruję zapoznać się z artykułem z Dziennika Gazeta Prawna na temat tego, jak produkujemy dziecięce pierdoły. Te dziecięce pierdoły zasilą niebawem świat biznesu.
Tomasz Piotr Sidewicz